Centrum für Europäische Politik przeanalizowało projekt dyrektywy, która ma na celu harmonizację przepisów dotyczących zawierania transakcji konsumenckich na rynku cyfrowym. Zdaniem Brukseli usunie to „niepewność prawną” związaną z dokonywaniem takich transakcji między krajami UE, a tym samym uczyni takie zakupy łatwiejszymi i przyspieszy wzrost gospodarczy. Analitycy niemieckiego think-tanku wskazują, że bez wprowadzenia tej dyrektywy projekt wspólnego rynku nie będzie dokończony. Z drugiej strony, oceniają, że proponowane przepisy „nakładają te same regulacje na bardzo różne rodzaje cyfrowej treści”.
Analizowany projekt dyrektywy, przedstawiony przez Komisję Europejską 9 grudnia 2015 r., dotyczy wyłącznie treści cyfrowych. Eksperci CEP zwracają jednak uwagę, że te podlegające dyrektywie nabywane przez konsumentów treści są bardzo różne: od filmów i muzyki przez aplikacje i tzw. chmurę po możliwość udostępnianiania własnych plików. Zaznaczają jednak, że projekt nie dotyczy takich możliwych internetowych usług jak telekomunikacja, konsultacje lekarskie, gry hazardowe czy usługi finansowe. Jak pisze w uzasadnieniu do projektu Komisja Europejska, w obecnej sytuacji „prawa, obowiązki oraz środki zaradcze przysługujące konsumentom w danym kraju w związku z treściami cyfrowymi są różne w różnych państwach członkowskich. (…) Obecna i przyszła fragmentacja stwarza przedsiębiorcom trudności w transgranicznej sprzedaży związane z kosztami wynikającymi z prawa umów”. Ten niekorzystny dla rozwoju unijnej gospodarki problem ma być rozwiązany właśnie przez wprowadzenie w życie wspomnianej dyrektywy.
Projekt dyrektywy opiera się na znacznej harmonizacji przepisów w zakresie umów zawieranych przez konsumentów z dostawcami cyfrowych treści. Na czym ta harmonizacja ma jednak polegać? Niezależnie od tego, z jakiego państwa UE pochodzą dostawca i konsument, firma dostarczająca treści cyfrowe będzie musiała zapewnić zgodność z umową następujących cech treści: „ich ilości, jakości, czasu trwania oraz wersji, a także funkcjonalności, interoperacyjności i innych ich właściwości, takie jak dostępność, ciągłość dostarczania oraz bezpieczeństwo”. To jednak nie wszystko. Dostarczona treść musi odpowiadać wcześniejszym opisom oraz „odpowiadać celowi wymaganemu przez konsumenta, zaakceptowanemu przez dostawcę”. Łamanie przez dostarczoną cyfrową treść praw własności intelektualnej powoduje nieważność umowy konsumenckiej.
Dostawca ponosi odpowiedzialność za niezgodność dostarczanej treści cyfrowej z umową, także wtedy, kiedy w przypadku zobowiązania do dostarczania treści przez jakiś określony czas (np. przez pół roku) ta niezgodność wystąpi jednorazowo. „Jeżeli dostawca nie dostarczył treści cyfrowych, konsument ma prawo do niezwłocznego rozwiązania umowy” – cytują projekt eksperci niemieckiego think-tanku. A jeśli dostarczona treść będzie niezgodna z umową, to według projektu dyrektywy konsument najpierw będzie mógł domagać się dostarczenia treści zgodnej z umową w „rozsądnym czasie”, a jeżeli to nie jest możliwe bądź wiąże się ze zbyt dużymi obciążeniami, konsument ma prawo domagania się obniżenia kosztów lub zakończenia umowy. Warto zwrócić uwagę, że liberalne będą przepisy dotyczące kontraktów długoterminowych na dostarczanie cyfrowych treści: po pierwszym roku obowiązywania takiej umowy konsument będzie mógł zakończyć ją w każdej chwili.
Eksperci Centrum für Europäische Politik wskazują, że wprowadzenie powyższych zmian będzie sukcesem Unii Europejskiej: „Dyrektywa będzie krokiem w kierunku pełnej harmonizacji prawa ochrony konsumentów w odniesieniu do treści cyfrowych, co jest niezbędne do zakończenia budowy wspólnego rynku” – piszą w analizie CEP Anja Hoffmann i Bert Van Roosebeke. „Wartą uwagi pozytywną cechą jest fakt, że dyrektywa daje państwom członkowskim wybór, czy regulować kontrakty związane z treściami cyfrowymi odrębnie, czy też włączyć je do ich całego prawa umów” – stwierdzają eksperci Centrum für Europäische Politik, wskazując na możliwość uniknięcia prawnego bałaganu na skutek wprowadzania dyrektywy oraz brak konieczności stosowania przepisów dyrektywy do wszystkich umów konsumenckich. Z drugiej strony, eksperci CEP krytykują to, że UE zabiera się za harmonizowanie prawa umów dotyczących treści cyfrowej bez wcześniejszej harmonizacji ogólnych przepisów prawa zobowiązań państw Unii Europejskiej. Ponadto autorzy analizy wskazują na konieczność zróżnicowania przepisów w zależności od rodzaju i sposobu dostarczania treści: „Można postawić znak zapytania przy podejściu, które ustanawia specjalną kategorię ‘treści cyfrowej’, pod którą wszystkie umowy związane z cyfrowymi treściami podlegają tym samym zasadom, mimo że te treści mogą się znacznie różnić, np. mogą być dostarczane jednorazowo albo w jakimś okresie czasu, mogą być produktami albo usługami czy też mogą wreszcie być spersonalizowane albo ‘standardowe’. Zróżnicowanie zasad byłoby bardziej roztropne” – rekomendują eksperci. Inny zarzut odnosi się do zakresu swobody działań państw członkowskich. „Pozytywny wpływ dyrektywy na transgraniczną sprzedaż treści cyfrowych prawdopodobnie będzie ograniczony, ponieważ dyrektywa nie zajmuje się ważnymi obszarami prawa umów takimi jak uniemożliwienie wykonania umowy przez siłę wyższą i okresy przedawnienia” – zwraca uwagę niemiecki think-tank. A zatem dyrektywa mimo pozornie dużej harmonizacji umożliwia istnienie dużych różnic między państwami członkowskimi w zakresie kupna i sprzedaży treści cyfrowych.
Komentarz Anny Czepiel, analityka FOR:
Jak obliczyła sama Komisja Europejska, dokończenie budowy wspólnego unijnego rynku poprzez m.in. utworzenie wspólnego rynku cyfrowego może przynieść około 3 mln miejsc pracy. Dlatego to bardzo dobrze, że Unia Europejska proponuje konkretne i odważne działania, które mają doprowadzić do tego, aby unijne zasady wspólnego rynku odpowiadały współczesnej gospodarce, opartej w dużej mierze na transakcjach zawieranych w internecie. Projekt dyrektywy należy ocenić pozytywnie zwłaszcza dlatego, że Bruksela długo zwlekała z prezentacją konkretów dotyczących rynku cyfrowego, trwoniąc czas na tworzenie programów opartych na interwencjach z pieniędzy podatników, takich jak „Gwarancje dla młodzieży”.
Wątpliwości budzi jednak to, że dyrektywa może nakładać zbyt duże obciążenia na dostawców treści cyfrowych, a innymi słowy: gwarantować konsumentom niewspółmiernie wysoką ochronę. Warto tu spojrzeć na konkretne przepisy: „Jeżeli dostawca nie dostarczył treści cyfrowych, konsument ma prawo do niezwłocznego rozwiązania umowy”. Oznacza to, że nawet w przypadku niedostarczenia treści cyfrowej wynikającego z przyczyn technicznych lub lekkiego opóźnienia, kontrakt może być od razu rozwiązany. Podobnie dużym obciążeniem może się w praktyce okazać przepis, według którego „Dostawca jest odpowiedzialny przed konsumentem, (…) jeżeli zgodnie z umową treści cyfrowe mają być dostarczane przez pewien czas, za każdy brak zgodności, który wystąpi podczas tego okresu”. W świetle wymienionych w umowie sposobów domagania się egzekucji swoich praw przez konsumenta oznacza to, że konsument subskrybujący artykuły prasowe czy seriale będzie mógł żądać obniżenia ceny czy rozwiązania umowy już za jednorazowy brak pojawienia się tekstu czy odcinka. Ponadto, według proponowanych przepisów europejskich, o ile państwa nie postanowią inaczej w swoich wewnętrznych przepisach, odpowiedzialność dostawcy za wady dostarczonej treści nie ma limitu czasowego, co również stanowi wyraz przyznania nadmiernych praw konsumentom.
Należy także uniknąć sytuacji, w której prawo dotyczące nabywania treści cyfrowych będzie surowsze od ogólnego prawa ochrony konsumentów w UE. Niestety w omawianym projekcie dyrektywy nie uniknięto takiego problemu. Według projektu informacje na temat treści cyfrowej, które są udzielane przez przedsiębiorcę przed podpisaniem umowy, stają się częścią kontraktu, a zatem decydują o zgodności treści z umową. Tymczasem w ogólniejszej dyrektywie konsumenckiej z 2011 roku przedsiębiorca musi udzielić konsumentowi informacji o „głównych cechach towarów lub usług”, lecz, po pierwsze, informacje te nie stają się automatycznie częścią umowy, a po drugie, „od państw członkowskich nie wymaga się stosowania [tego ustępu] do umów, które dotyczą transakcji w bieżących sprawach życia codziennego i które są wykonywane natychmiast po zawarciu umowy”. Tymczasem w przypadku nabywania treści cyfrowych każda informacja, nawet mało jasna, ma wchodzić do umowy, i ma to mieć zastosowanie nawet w najbardziej codziennych transakcjach. Czyżby UE postrzegała wszystkie transakcje internetowe jako coś odświętnego?