Chińskie kłopoty wynikają z problemów krajów rozwiniętych. Z jednej strony, załamał się w nich popyt. Z drugiej strony, zawirowania na rynkach finansowych, które przyczyniły się do tego załamania, ograniczyły możliwości posiłkowania się kredytem w rozliczeniach transakcji w handlu międzynarodowym.
Eksport ma dla polskiej gospodarki nie mniejsze znaczenie niż dla chińskiej. Jego udział w PKB wynosi u nas ponad 41 proc., zaś w Chinach – 37 proc. Choć duża część naszych produktów nadal musi konkurować na rynkach międzynarodowych przede wszystkim ceną, to w jej zbijaniu nie jesteśmy takimi mistrzami jak Chińczycy. W odróżnieniu od Chin mamy zdrowe instytucje finansowe, ale to chińskie państwo, a nie nasze, ma rezerwy dające mu możliwości wypełnienia luki w finansowaniu eksportu.
Powinno nas martwić nie tylko źródło spowolnienia wzrostu chińskiej gospodarki, ale i samo spowolnienie. Każdy punkt procentowy spadku tempa wzrostu PKB w Chinach oznaczałby dramatyczne załamanie się jakości życia – już ciężkiego – wielu milionów obywateli tego kraju. Ale nie tylko. Chiny nie są jedynie znaczącym eksporterem, ale i importerem. Import rósł w ostatnich latach w dwucyfrowym tempie. Udział Chin w światowym imporcie wynosi prawie 7 proc. i jest o jedną dziewiątą większy niż ich udział w światowym PKB. Jeśli przestałyby one kupować dobra wytwarzane gdzie indziej, to światowa gospodarka doznałaby wstrząsu. Nie mamy co się pocieszać, że nasz eksport do Chin jest niewielki – mniej niż 1 mld euro, co stanowi 0,7 proc naszych łącznych wpływów z eksportu. Bo skoro nie my, to nasi partnerzy handlowi muszą mieć silne więzy handlowe z Chinami (np. Niemcy).
Nie możemy czerpać korzyści nawet ze spadku zapotrzebowania Chin na surowce i – w efekcie – ich cen. Ceny surowców są bowiem niskie w dolarach, a słabość polskiej gospodarki powala na deski złotego.
Wreszcie martwić nas może również sposób, w jaki Chiny próbują ograniczyć spowolnienie wzrostu gospodarki. Zapowiedź dalszego zwiększenia przez nie inwestycji w infrastrukturę zmniejsza szansę na pojawienie się nowych silnych graczy na naszym rynku usług budowlanych. W Chinach nie skończy się na gadaniu o inwestycjach. Nie ma więc raczej co liczyć na głęboki spadek kosztów inwestycji infrastrukturalnych – tym bardziej że wiele innych krajów również uruchamia duże inwestycje publiczne.
Jednak sposób, w jaki Chiny chcą złagodzić spowolnienie, powinien nas czegoś nauczyć. Nie wiadomo, czy pobudzanie fiskalne, na jakie decydują się Chiny, zakończy się sukcesem. Ale Chiny mają przynajmniej możliwość wypróbowania tej broni w walce z kryzysem, bo w czasach dobrej koniunktury utrzymywały nadwyżkę w finansach publicznych. U nas rząd PiS wprowadził regułę 30-miliardowego deficytu bez względu na koniunkturę. Skoro w dobrych czasach nasze państwo było zadłużane, to w trudnych jest zmuszone oszczędzać. Miejmy nadzieję, że kiedy dobre czasy powrócą, rządzący wreszcie się nauczą, iż nie trwają one wiecznie i przygotują nasz kraj na kolejne spowolnienie.
ANDRZEJ RZOŃCA wiceprezes fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju