Synteza:
-
W warunkach prognozowanej na ten rok kilkunastoprocentowej inflacji politycy licytują się na propozycje taniego albo nawet darmowego kredytu hipotecznego. Zapłacą za to podatnicy, w tym również ci, którzy żadnego kredytu nie posiadają.
-
Propozycje kredytowe polityków mają rzekomo złagodzić wybranym grupom skutki dwucyfrowej inflacji w postaci wysokich nominalnych stóp procentowych, jednak w rzeczywistości przyczyniają się do pogorszenia sytuacji.
-
Jeśli kredyty hipoteczne mają stać się bardziej dostępne, to w pierwszej kolejności powinno się zadbać o przywrócenie stabilności poziomu cen. Wtedy możliwe będzie obniżenie nominalnych stóp procentowych, dzięki czemu raty kredytów spadną.
Trwająca kampania wyborcza stała się dla partii politycznych okazją do przedstawiania populistycznych rozwiązań nie zawsze faktycznych problemów. Jednym z tematów jest pozornie wysokie oprocentowanie kredytów hipotecznych. W rzeczywistości jest ono jednak sporo niższe od bieżącego i prognozowanego wzrostu cen i wynagrodzeń, co oznacza, że obciążenie dla kredytobiorców malałoby nawet wtedy, gdyby nie spłacaliby oni swoich kredytów, a odsetki powiększałyby ich zadłużenie.
W warunkach prognozowanej na ten rok kilkunastoprocentowej inflacji (według Narodowego Banku Polskiego wyniesie ona 11,9 procent) rząd Prawa i Sprawiedliwości przedstawił projekt ustawy, która miałaby zapewniać oprocentowanie kredytów hipotecznych na poziomie 2 procent przez 10 lat (z uwzględnieniem marży banku wyniesie ono ok. 4 procent). Pod koniec lutego propozycję rządu przebił Donald Tusk, który obiecał zerowe odsetki. Swój program „Własny Kąt” przedstawiło też Polskie Stronnictwo Ludowe, które obiecuje kredyt oprocentowany na 1,5 procent. Politycy, prezentując swoje obietnice, nie wspominają jednak, że za wszystko zapłacą podatnicy, w tym również ci, którzy żadnego kredytu nie posiadają.
Pełna treść publikacji znajduje się w pliku do pobrania poniżej.
Kontakt do autora:
Marcin Zieliński, członek zarządu i główny ekonomista FOR
[email protected]