Ogłoszony 14 marca projekt tzw. ustawy stoczniowej (ustawy o aktywizacji przemysłu okrętowego i przemysłów komplementarnych oraz o zmianie niektórych innych ustaw ) ma stanowić element nowego podejścia do polityki przemysłowej, zapowiadanego wcześniej przez Wicepremiera Morawieckiego. Choć otwartość, z jaką Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej Marek Gróbarczyk i Minister Finansów Paweł Szałamacha zaprezentowali projekt ustawy (i sam fakt zaprezentowania go wspólnie przez dwóch ministrów) zasługuje na uznanie, to projekt ustawy stoczniowej świadczy o całkowitym braku zrozumienia rzeczywistości otaczającej obydwu ministrów i skutków proponowanych przez nich instrumentów oddziaływania na gospodarkę.
Ogłoszeniu projektu ustawy stoczniowej towarzyszyło upublicznienie prezentacji, na której pierwszym slajdzie napisano: „Polska musi podjąć (…) działania dotyczące wsparcia przemysłu okrętowego i produkcji komplementarnej, tak żeby nasi przedsiębiorcy mogli konkurować na rynku globalnym”. Minister Szałamacha wtórował: „W latach 2005-2007 w Ministerstwie Skarbu Państwa, w którym byłem wiceministrem, polskie stocznie pracowały i produkowały statki. Niestety, potem rząd PO-PSL je zlikwidował. Dlatego cieszę się, że dzisiaj możemy podać do publicznej wiadomości projekt ustawy, która daje szansę na odrodzenie naszego przemysłu stoczniowego” .
Co z tego wynika? Że polskie stocznie zostały zniszczone przez poprzednie rządy, mimo że wcześniej dobrze sobie radziły. W ramach „dobrej zmiany” nowy rząd doprowadzi do odrodzenia polskiego przemysłu stoczniowego.
Można by przyklasnąć, gdyby nie to że… nic z tego nie jest prawdą.
Trzy olbrzymie PRL-owskie stocznie – Stocznia Gdynia, Gdańska i Szczecińska – rzeczywiście przez lata utrzymywały produkcję. Możliwe to jednak było tylko dzięki subsydiowaniu ich produkcji z pieniędzy podatników. To marnotrawstwo skończyło się w 2008 r., kiedy Komisja Europejska zakwestionowała pomoc publiczną dla Stoczni Gdynia i Szczecińskiej. Ponieważ likwidacja obu stoczni nastąpiła w warunkach szybko rozwijającej się gospodarki, zwolnienie z pracy ok. 9 tys. pracowników likwidowanych stoczni nie doprowadziło do długotrwałego wzrostu bezrobocia. Likwidacja nierentownych państwowych molochów nie była więc katastrofą, tylko koniecznym elementem restrukturyzacji gospodarki, dzięki któremu z pleców podatników zrzucono ciężar utrzymywania niewydajnych przedsiębiorstw stoczniowych. (Czytaj dalej >>)